Przy okazji wizyty u znajomego w Jhansi (Ujjwela - tak sie poprawnie pisze jego imie) wpadlem do Orchhy polecanej przez wielu jako miejsce gdzie mozna sie zrelaksowac posrod swiatyn rozrzuconych nad rzeka Yamuna. Tak tez zrobilem, darujac sobie Kadjuraho o ktorym z kolei slyszalem opowiesci jak to tubylcy rzucaja sie na biale kaski jak ja by wyludzic ostanie rupie. I tak bylo malo czasu wiec nie chcialem go tracic na podrozowanie i tak oto znalazlem sie w Ukrytej (to wlasnie znaczy Orchha) w hoteliku Ganpati z dachu ktorego widac majestatyczny kompleks palacowo-swiatynno-forteczny. Po zaplaceniu dosc wygorowanej sumki 250 rupii (fakt, za wszystkie zabytki w wiosce,ktorych jest co najmniej 7) ruszylem na zwiedzanie. Pomine fakty i zapraszam do wikipedii. Co sie rzuc w oczy to fakt ze swiatynie stoja sobie spokojnie wsrod pol i niektóre sa ZAMIESZKANE przez ubogie rodziny chlopow. pomiedzy wiezyczkami rozwieszone jest pranie, pani "domu" przesiewa nasiona, ojciec rozwija waz do nawadniania, paroletnie dzieci wpatruja sie we mnie swymi przeslodkimi, podkreslonymi na czarno oczkami wymawiajac pierwsze poznane zwroty w obcym jezyku (moze i w ojczystym): "rupees please.."
Dziwnie sie troche czuje wchodzac do swiatyni gdzie po srodku stoi nie zaslane lozko. ludzie jednak sa goscinni,tylko na koniec wyciagaja reke po pieniadze. Wioska z czegos musi zyc.. zostawiam 5 rupii jednemu ze szkrabow to drugi placze ze nie dostal.Kiedy odchodze mowiac ze nie mam wiecej drobnych, momentalnie placz ustaje. Dzieci sie szybko ucza fachu.
Dzien mija spokojnie w towarzystwie pary z Czech,a noc zaczyna sie siedzeniem na dachu i wsluchiwaniem sie w odglosy wioski, rechot zab z pobliskich bajorek oraz spiewy z pobliskiej swiatyni.. Pieknie jutro bedzie juz tylko Delhi i home sweet home i zimaaaaaa.....